W poniższym wpisie chciałabym
podzielić się z Wami moimi obserwacjami dotyczącymi interakcji dwójki lub
większej liczby dzieci. Na ich podstawie, oraz tego co w ogóle wiem
na temat rozwoju dziecka, wypracowałam i wdrażam razem z kadrą w Blisko pewne praktyki w moi odczuciu budujące oraz wspierające współpracę między dziećmi, a także między dziećmi a nami, dorosłymi.
Od kilku lat intensywnie obserwuję codziennie wiele interakcji między dziećmi – mam dwójkę dzieci w domu oraz mniej więcej 20-tkę dzieci w przedszkolu, które prowadzę - materiału do analizy więc pod dostatkiem. Zazwyczaj wybieram rolę wyłącznie obserwatora, wierząc w kompetencje dzieci do poradzenia sobie z nawet trudnymi sytuacjami, czasem jednak zostaję poproszona o pomoc albo sama decyduję, że chcę się włączyć. Interwencje dotyczą najczęściej konfliktów, które się przeciągają albo powtarzają raz po raz i powodują dużo napięcia i trudnych emocji. Próbowałam różnych metod, mówiłam i robiłam już wiele rzeczy – z jednych jestem dumna, z innych zupełnie nie i obiecuję sobie już nigdy więcej ich nie zastosować… co oczywiście w ogóle się nie udaje ;) Mam jednak pewien przegląd narzędzi, które można zastosować i chciałabym się z Wami nim podzielić. Pokażę zarówno te interwencje, które wydały mi się pomocne, jak i te, które w moim odczuciu nie pomagają dzieciom dogadać się i nie mają pozytywnego wpływu na ich relacje między sobą.
Na początek jednak założenia, które mi przyświecają przy ocenie czy dana interwencja jest konstruktywna czy też nie:
- Dzieci robią tak, jak potrafią najlepiej. Chcą współpracować i przynależeć do grupy (szczególnie takiej jaką jest rodzina!), która jest dla nich ważna – nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest zupełnie odwrotnie. Wierzę w dobre intencje.
- Swoim zachowaniem dziecko pokazuje jakąś ważną potrzebę, którą próbuje zaspokoić. Każda potrzeba jest OK, czasem tylko dobór strategii jest mało konstruktywny dla dziecka i otoczenia.
-
Dziecko nie musi się dzielić. Decyzja, że chce
zachować jakąś rzecz tylko dla siebie jest OK i nie świadczy o braku empatii.
- Dostęp do empatii mamy tylko wtedy, gdy sami czujemy się bezpiecznie – rozumiani, zaopiekowani, ważni dla kogoś kto jest blisko. Nie można nikogo prośbą czy groźbą zmusić do empatii.
Z takim zestawem założeń pewnie intuicyjnie czujecie już, które metody chętnie wybierane przez dorosłych nie łapią się do mojego zestawienia „metod wspierających współpracę”. Poniżej krótka "czarna lista":
-
Zabieranie zabawki, o którą kłócą się dzieci i
chowanie jej – skoro nie umiecie się dogadać, nikt nie będzie się
tym bawił. Nie podoba mi się tutaj siłowe rozwiązanie - zabranie czegoś przez
silniejszego dorosłego. Dziecko uczy się, że ten kto silniejszy może odebrać temu, kto słabszy. A także tego, żeby szybko wycofywać się z konfliktu, zanim na dobre on się zacznie, bo potem może zrobić się niebezpiecznie. Dzieci nie dostają też
żadnego narzędzia na przyszłość, gdy przytrafi im się podobny konflikt – jest szybkie
cięcie, error w relacji z dorosłym, który zabrał oraz zwykle error między
dziećmi, które były w konflikcie.
- Nakazywanie, by się dzielić. To taki klasyk, przyznacie. Tylko samoluby się nie dzielą, nie będą cię lubić, jak się nie będziesz dzielić. Czuję, że często przyświeca tym słowom intencja, by dziecko rozwijało empatię, miało wewnętrzną (sic!) potrzebę dawania innym czegoś od siebie. Problem tu jest tylko taki, że dziecko pod presją, broniące czegoś dla siebie ważnego, walczące by mu nie zabrano – jest ostatnią osobą, która właśnie tu i teraz uruchomi empatię. Takie dziecko może zostać zmuszone do oddania czegoś komuś (i w głowie knuć zemstę albo wściekać się na opiekuna, który kazał), może zostać nauczone, że jemu należy się mniej niż innym i że jak będzie duże i silne to wreszcie nie będzie się musiało z nikim dzielić niczym.
- Wymyślanie rozwiązań za dzieci – prowadzi zazwyczaj
do dynamiki polegającej na tym, że dzieci odrzucają po kolei wszystkie wymyślane
propozycje, wpadają w złość, dorosły we frustrację i padają słowa: Jak nic wam
się nie podoba to radźcie sobie sami. Wkurzone, rozemocjonowane dzieci,
zostawione bez wsparcia, często po takim maratonie dobrych rad mają jeszcze
mniejsze możliwości by się dogadać niż wcześniej. Znów - absolutnie rozumiem intencje dorosłego i są one szczere i jak najlepsze. Jednak wybrana strategia nie prowadzi do celu, który ma on w zamyśle.
Zastrzegam od razu - to, że używacie powyższych metod i padają powyższe słowa, nie czyni Was gorszymi rodzicami. Rodzic, który po kilku godzinach domowego rozgardiaszu wkracza do milion piątej kłótni dzieci w ciągu ostatniej godziny, to nie jest człowiek na swoim optymalnym poziomie pobudzenia i nie ma wtedy dostępu do wszystkich fajnych strategii w głowie, do kreatywności, do większej cierpliwości czy empatii. To raczej jest człowiek, który myśli: Albo to się zaraz skończy albo… i tu padają rozwiązania albo z półki z napisem „UCIEKAJ” albo też z koszyczka z napisem „WALCZ”. I to jest ok, wszyscy tak mamy.
Teraz kilka słów o interwencjach, które sprawdzają mi się w Blisko. Tutaj dużo wyraźniej widzę jak to, co robimy, wpływa na dynamikę grupy, niż w przypadku kołowrotka domowego.
- Przeformułowanie. Zastanawiam się, co dziecko chce powiedzieć i parafrazuję to tak, by dawało więcej pola dla współpracy i wzajemnego zrozumienia. Na przykład, gdy dziecko bierze wspólną przedszkolną zabawkę i ktoś inny chce mu ją odebrać, rozgrywa się taki dialog, w dużych emocjach:
A: To mój konik!!
B: Nieprawda, bo mój!
A: Nie, to mój!!!
Przeformułowanie, które może pomóc, wygląda tak (do dziecka A)
- Widzę, że teraz ty chcesz się bawić tym konikiem? (słowo „mój” ma jednak duży ładunek). Do dziecka B:
- Chyba jest tak, że A teraz bardzo zależy na zabawie tym konikiem. Widzę, że nie chce go na razie nikomu oddawać.
Słowa „teraz” i „na razie” oddalają taką myśl, że już nigdy
nie będzie się można bawić tym konikiem.Wrócę jeszcze do powyższej sytuacji przy okazji omawiania innej metody.
- Kolejka. Cudowne narzędzie na place zabaw, na których jest tylko 1 huśtawka! Ale nie tylko. Dzieciom trudno jest czekać na swoją kolej, zazwyczaj komunikat żeby poczekały powoduje u nich dużą frustrację i jedne się w ogóle wycofują mimo że miały ochotę się huśtać, a inne zaciekle walczą o dostanie się do wymarzonej zabawki. My w Blisko zachęcamy dzieci do samodzielnego ustalenia kolejki. Nie ustawiamy dzieci, nie wyznaczamy kto jest po kim. Rzucamy tylko temat: zróbcie kolejkę i zadbajcie zarówno żeby wejść na huśtawkę gdy będzie wasza kolej jak i o to, żeby ktoś nie przegapił momentu, gdy nadejdzie jego pora. Bo musi być strasznie przykro jak się długo czeka i potem przegapi. To, co dzieci sobie z tego biorą to:
- Narzędzie, które potem same chętnie proponują bez żadnej naszej interwencji
- Zachętę do asertywnego zadbania o siebie
- Zachętę do empatycznego rozejrzenia się wokół siebie
- Jasny plan na trudną sytuację - obniża to poziom stresu, daje jakiś konkret (Jestem za Alą)
- Doświadczenie udanej współpracy w grupie
- Mediacje. Wkraczam jako bezstronny obserwator i tylko parafrazuję słowa dzieci i dopytuję je, żeby lepiej zrozumieć na czym im zależy. Metoda często ekspresowa, bo albo dzieciom nie chce się mediować i spieszą się do swoich spraw albo po prostu łatwiej im się usłyszeć z pomocą z zewnątrz. Kontynuując wątek „mojego konika”:
- Słyszę, że teraz Ty A bardzo chcesz się bawić tym konikiem. Słyszę też B, że i Tobie podoba się ten konik i chciałbyś się nim pobawić. Co tu zrobić, co tu zrobić? Macie jakiś pomysł? A: taki, że ja się nim będę bawić! – Acha, słyszę, że teraz ty chcesz się bawić tym konikiem. Co ty na to, B? – Nie, ja tez chcę się bawić tym konikiem!! Słyszę B, że też chcesz się bardzo bawić tym konikiem i takie rozwiązanie ci nie pasuje. Masz jakiś inny pomysł? B – jak A skończy się bawić to będzie moja kolej żeby się bawić. – A, czy takie rozwiązanie, że jak ty się skończysz bawić, będzie pora B, jest dla ciebie ok? A – Tak. – Dobrze, czy rozwiązanie, na które się zgodziliście jest takie, że jak A skończy jest pora B? A i B – tak.
Tutaj dzieją się naprawdę magiczne rzeczy, bo często sytuacja która wydaje się bez wyjścia zamienia się w ekspresową współpracę i powstają rozwiązania, na które sama nigdy bym nie wpadła - na umysł dorosłego zupełnie nielogiczne i "niesprawiedliwe", ale dla dzieci dobre. Pamiętam taką sytuację, gdy graliśmy w grę logiczną Kamelot. Dwójka dzieci, oboje lat 5, wzięła po tyle samo elementów gry. Jednak A zaczęła płakać, że ona chce więcej elementów, bo chce mieć wszystkie fioletowe. B mówi, że nie, nie zgadza się i nie odda swoich! I też bliski płaczu. Ja w głowie już z wizją porządnej awantury, zaczynam mediacje: To jest tak, A, że zależy ci żeby mieć wszystkie fioletowe klocki? Taaak!! Ja do B - B, a tobie na czym zależy? B: Żeby już zacząć w końcu grać, bo bardzo lubię tą grę! I rzuca fioletowe klocki do A, sam zostaje z jedym. No i proszę, mediacje trwały 3 sekundy, dzieci grały razem w dobrym humorze kolejną godzinę!
Ostatnia, często wybierana przez nas metoda, a jakże niedoceniona, to… Nic nie mówić, nie robić, nie ruszać się i nie wzdychać. Dzieci naprawdę są bardzo kompetentne w relacjach, jeśli tylko damy im przestrzeń i zaufamy w ich możliwości – zadbają o siebie i członków ważnej dla nich grupy tak, jak najlepiej potrafią.
Życzę inspirujących doświadczeń!